Gnieźnieński MOK sprawił wielką przyjemność lokalnym wielbicielom dobrego bluesa. W piątkowy wieczór na ich scenie wystąpiła znana toruńska formacja Tortilla, która uraczyła gnieźnian solidną porcją dobrej muzyki – zarówno własnymi utworami, jak i standardami bluesowymi znanymi na całym świecie.
Tortilla - „szamani” bluesa
Tortilla – w latach 80-tych i 90-tych znana jako Tortilla Flat – to jeden z najpopularniejszych polskich zespołów bluesowych. Wykonują bluesa elektrycznego, nawiązując do stylu chicagowskiego. „Blues powstał jako muzyka akustyczna. Był to tzw. country-blues, blues wiejski. Panowie grywali na różnych instrumentach, które często sami wykonywali, były to m.in. gitary zrobione z różnych pudeł i pudełek, harmonijki ustne, itp. Wokalnie opierali się na tradycyjnych pieśniach niewolników z czasów, gdy nie grano na instrumentach” - opowiada Maurycy Męczekalski, twórca zespołu Tortilla. - „Blues z wykorzystaniem instrumentów elektrycznych – można przyjąć z pewnym uproszczeniem – powstał w Chicago i bluesmani ze wsi, z południa Stanów Zjednoczonych, znad Mississippi pojechali do miasta, gdzie był wielki przemysł i tam podłączyli się do prądu. Gitary akustyczne zamienili na gitary elektryczne. Powstało nowe brzmienie i zespoły w takim klasycznym składzie: perkusja, bas, gitara. Harmonijka, fortepian. Potem były też organy hammonda. Ten blues się rozwijał, asymilował na rożne gatunki, np. muzykę soul, muzykę rockową. Powstały różne podgatunki, typu: jump blues, california boogie blues, west coast blues, itd. Blues ma wiele różnych oblicz, wiele odmian, czego ludzie często nie są świadomi. W Polsce jest taki stereotyp, że 'blues to jest taka smutna muzyka, gdzie facet z gitarą śpiewa o rożnych problemach'. Nic podobnego!”
Czerpiąc z tych korzeni, które są w Chicago, nie ograniczają się do trzymania się tradycji, lecz odważnie eksperymentują z muzyką. „Gramy bluesa elektrycznego a nasza muzyka jest pewnym połączeniem bluesa z jednej strony z rock'n'rollem, a z drugiej strony z jazzem, a w szczególności ze swingiem” - mówi M. Męczekalski. - „Blues jest takim pomostem, który łączy rock'n'rolla i jazz. W pewnym uproszczeniu rock'n'roll to jest szybciej zagrany blues. Nawet takie zespoły, jak Black Sabbath, Led Zeppelin, czy Deep Purple, wychodziły od bluesa i nawet Led Zeppelin na prawie każdej płycie miał jakiegoś rasowego bluesa. Niektóre nasze utwory wyraźnie zmierzają w stronę jazzu, a inne mają charakter zbliżony do rock'n'rolla, ale oczywiście śpiewamy też klasyczne bluesy”
Na koncert Tortilli w Gnieźnie przyszło zaledwie ok. 30 osób. Nie jest to z pewnością wynikiem oszałamiającym, ale w czasach, gdy muzyka blues nie jest tak popularna, jak niegdyś – co zauważają także członkowie zespołu – można się cieszyć i z tego. Dzięki temu koncert miał ciekawy, kameralny – w pewnym sensie „intymny” - charakter. Nie najszczęśliwszy był wybór tzw.”supportu”, czyli zespołu poprzedzającego występ gwiazdy. W tej roli pojawił się młody gnieźnieński zespół Pigs Might Fly, który zagrał dobrego rocka, lecz nie bardzo korespondującego z muzyką Tortilli. Poskutkowało to tym, że młodzi ludzie, którzy przyszli posłuchać swoich kolegów, wyszli po ich występie, z kolei część fanów Tortilli starała się przyjść w takim momencie, by nie słuchać Pigs Might Fly. W obu przypadkach: szkoda!
Tortilla swój występ zaczęła klasycznym bluesem z lat 60-tych, „One way out” z repertuaru The Allman Brothers Band oraz „Walking by myself” Gary'ego Moore'a. Potem usłyszeliśmy własne utwory zespołu: „Ciągle za mało”, „Help me people, nie mam NIP-u”, Róbmy remont”, „Idę do domu” i inne. Potem przyszedł czas na kolejne światowe standardy, wśród których nie mogło zabraknąć „Boom boom boom” Johna Lee Hookera, czy też „Shake your moneymaker” Elmora Jamesa, który zespół wykonuje wprost fenomenalnie. Zespół znany jest ze znakomitego kontaktu z publicznością – a przy tym fakt, że koncert był tak kameralny, ten kontakt był jeszcze lepszy. Pomiędzy muzykami a słuchaczami zdawała się przemieszczać „wielka energia”. Doszło do tego, co muzycy bardzo cenią: słuchacze otrzymywali „energię” z muzyki, i szybko oddawali ją muzykom, co zmienia koncert w przeżycie niemal mistyczne, sprawia, że jego uczestnicy wchodzą na wyższy poziom przeżyć, mogą doświadczyć czegoś więcej, niż tylko trochę fajnych dźwięków.
Niemały udział w tym dziele miała charyzmatyczna wokalistka zespołu, Michalina Zwierzychowska. Okazała się ona być nie wokalistką, lecz prawdziwą „szamanką sceny”. Dysponuje ona czystym i niezwykle ciepłym głosem, którym sprawia słuchaczom ogromną przyjemność. Jej śpiew ma bardzo pozytywny wpływ – można nawet powiedzieć: terapeutyczny. Ma przy tym też niezwykłą umiejętnością wyrażania muzyki nie tylko za pomocą strun głosowych, ale też ruchu ciała, emocji... Jest w tym niesamowita głębia, która wciąga słuchaczy w bardzo intymne relacje, w obcowanie duszna jakimś niepojętym poziomie artystycznej ekstazy.
Występ Tortilli był niewątpliwie jedną z najciekawszych propozycji artystycznych, jakie przygotowano dla nas w ostatnim czasie. Był niewątpliwie sukcesem organizatorów – bowiem sukcesu nie mierzy się tylko frekwencją na danym wydarzeniu, lecz przede wszystkim tym, co ono dało tym ludziom, którzy przyszli. A występ Tortilli będzie z pewnością długo wspominany. (maw)
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj