W sobotę, 9 czerwca, w Muzeum Początków Państwa Polskiego otwarto kolejną wystawę czasową. Ekspozycja, zatytułowana "Pozdrowienia ze Stolicy" jest jednak zupełnie inna od tych, do których przyzwyczaiło nas gnieźnieńskie muzeum.
Historyczny abstrakcjonizm w muzeum
To, czego byśmy się spodziewali po takiej placówce, jak Muzeum Początków Państwa Polskiego, to ekspozycja historyczna bądź archeologiczna. Tym razem jednak muzeum zaskoczyło kompletnie, prezentując... sztukę współczesną. Można by się spodziewać - także po tytule wystawy - raczej np. wystawy starych kartek pocztowych. Tymczasem, wchodząc na salę ekspozycyjną, można stanąć w progu ze zdumieniem i przychodzi myśl, czy aby nie zaszła pomyłka. Nie. Nie zaszła.
"Różni się ona od wystaw historycznych prezentowanych w tej instytucji, czy też w instytucjach o podobnym charakterze. Nie jest to jednak pierwszy taki przypadek w historii tego muzeum - chociaż mieliśmy wieloletnią przerwę od podjęcia prób współpracy pomiędzy tym muzeum a środowiskiem sztuki współczesnej jeszcze w latach 90-tych - czy innych instytucji w naszym kraju i na świecie, kiedy to muzea poświęcone historii lub etnografii zapraszają w swoje progi artystów, którzy mogą w jakiś inny sposób odnieść się do przedmiotu ich badań i tego, czym edukują swoich zwiedzających" - mówi Piotr Policht, historyk sztuki z Warszawy, kurator wystawy.
"Wystawa nie jest aż tak nietypowa. Już kilka lat temu nasze muzeum organizowało wystawy różnego rodzaju sztuki współczesnej. Czy obawiać się takiego eksperymentu? Dla mnie to nie jest eksperyment, gdyż sam robiłem kilka wystaw sztuki nowoczesnej. 'Clue' wszystkiego nie jest tak naprawdę rozróżnienie, czy mamy wystawę archeologiczną, czy też wystawę sztuki współczesnej, ale to, że wszystkie one odnoszą się do jednego okresu - na jednej mamy zabytki z tego okresu, na innej jakąś interpretację tego okresu. Zresztą pamiętajmy o tym, że każda wystawa archeologiczna jest pewną formą interpretacji, bowiem nie do końca przecież wiemy, jak to wszystko rzeczywiście wyglądało tysiąc lat temu. Podobnie artyści nie wiedzą, a mają jakieś własne wyczucie i próbują jakoś ten świat opisać" - mówi dr Michał Bogacki, dyrektor Muzeum Początków Państwa Polskiego.
Archeolog czy historyk muszą i starają się trzymać jak najściślej faktów. Z rozsypanych kawałków składają mozolnie nie tylko przedmioty, ale też naszą historię - interpretując i nieraz w tych interpretacjach błądząc, lecz starając się jak najbardziej przybliżyć do prawdy. Artyście natomiast wolno interpretować znacznie swobodniej, przemieniać, czy też całkowicie "puszczać wodze fantazji" i budować całkowicie własne wyobrażenia. "Artyści mogli sobie pozwolić na to, na co historycy i muzealnicy - operujący przede wszystkim na konkretnych obiektach, artefaktach - nie mogą sobie pozwolić w swojej pracy nie mogą sobie pozwolić. My pracowaliśmy na pewnych konceptach i mogliśmy snuć pewne wizje czy teorie dotyczące także przeszłości, która niekoniecznie ma potwierdzenie w faktach lub celowo nimi manipulują. Mamy większy margines wolności" - mówi P. Policht.
To, co zaprezentowano na wystawie, to swego rodzaju "historyczny abstrakcjonizm". O ile archeolodzy i historycy starają się odtworzyć jak najwierniej jeden świat - takim, jakim był - to na wystawie pokazano mnogość światów, diametralnie się od siebie różniących. Zamiast opowiadać o tym, co było, artyści skupili się raczej na intrygującej myśli: "co by było, gdyby..."? Na ścianie zawisło hasło "Zdrowaś Mario" - poliptyk, składający się z kilku barwnych monochromów, autorstwa prof. Pawła Susida. Pośrodku sali stanęło zaś swego rodzaju "koło fortuny" Mateusza Kowalczyka. Można na nim wylosować sobie ważne daty z historii Polski - tak dobrze nam znane, jak 966, 1410, 1918... A jednak z opisu, jaki do nich załączono dowiadujemy się zupełnie innych "faktów" - tak, jakby chrystianizacja Polski nigdy nie nastąpiła. Pogańskich odniesień na wystawie jest zresztą więcej - to m.in. słup falliczny "Maypole" Karoliny Mełnickiej, czy też "Mechanizm monumentalny" - video-instalacja Julii Golachowskiej, nawiązującej do wizji "Witezjonu" Zofii Stryjeńskiej. Jedynie w przypadku twórczości Armana Galstyana odniesienie do prawdziwej historii jest bardziej czytelne - w swoich malarskich autoportretach przedstawia się on w roli Bolesława Chrobrego, nadając sobie rysy pierwszego polskiego króla znane z obrazu Jana Matejki i stawia pytanie: "Jakim Królem Polski jesteś?"
Artystom nie zabrakło też poczucia humoru. I tak np. twórca ukrywający się pod pseudonimem Bolesław Chromry ukazuje pomnik "człowieka z Gniezna, którego nikt nie zna". Szymon Kaniewski zaś przenosi nas w czasy PRLu, w 1960 rok, kiedy to koło gnieźnieńskiej katedry wybudowano kosmodrom "Orle Gniezdo" i podjęto historyczną próbę wystrzelenia na orbitę pierwszego polskiego satelity, "Orła".
Wystawa jest pokłosiem ubiegłorocznej wizyty warszawskich artystów, studentów Akademii Sztuk Pięknych, w Gnieźnie. "Był to kilkudniowy plener, który odbył się podczas Koronacji Królewskiej. Mieliśmy do czynienia wówczas ze zbiorami muzeum, z prezentowaną wówczas wystawą czasową oraz mogliśmy się przyjrzeć temu, jak funkcjonuje ta instytucja, jaki ma charakter, ale także temu, w jaki sposób jest tutaj celebrowana ta pamieć historyczna w bardziej 'ludyczny' sposób" - mówi P. Policht. Ekspozycja jest dość chaotyczna, a przygotowany "przewodnik" wcale jej nie porządkuje. Wprost przeciwnie - w pierwszym momencie może przysporzyć o mały ból głowy. Okazuje się bowiem, że prace nie są opisane, ani też przedstawione w kolejności. Trzeba się wczytać w zawarte w "przewodniku" opisy, a potem przyjrzeć się ekspozycji, by rozpoznać, co jest czym i przez kogo zostało stworzone. Jednak "w tym szaleństwie jest metoda" i służy to dobrze "wciągnięciu" widza w wystawę, zaangażowaniu go, wyrwaniu go z roli pasywnego odbiorcy.
"Cieszę się z tego, że wczesne średniowiecze stanowi inspirację do różnych działań. Mam nadzieję, że to nie będzie ostatnie tego typu działanie. Planujemy duża rzecz na przyszły rok. Czy się uda, czas pokaże" - mówi dr M. Bogacki. (maw)
"Różni się ona od wystaw historycznych prezentowanych w tej instytucji, czy też w instytucjach o podobnym charakterze. Nie jest to jednak pierwszy taki przypadek w historii tego muzeum - chociaż mieliśmy wieloletnią przerwę od podjęcia prób współpracy pomiędzy tym muzeum a środowiskiem sztuki współczesnej jeszcze w latach 90-tych - czy innych instytucji w naszym kraju i na świecie, kiedy to muzea poświęcone historii lub etnografii zapraszają w swoje progi artystów, którzy mogą w jakiś inny sposób odnieść się do przedmiotu ich badań i tego, czym edukują swoich zwiedzających" - mówi Piotr Policht, historyk sztuki z Warszawy, kurator wystawy.
"Wystawa nie jest aż tak nietypowa. Już kilka lat temu nasze muzeum organizowało wystawy różnego rodzaju sztuki współczesnej. Czy obawiać się takiego eksperymentu? Dla mnie to nie jest eksperyment, gdyż sam robiłem kilka wystaw sztuki nowoczesnej. 'Clue' wszystkiego nie jest tak naprawdę rozróżnienie, czy mamy wystawę archeologiczną, czy też wystawę sztuki współczesnej, ale to, że wszystkie one odnoszą się do jednego okresu - na jednej mamy zabytki z tego okresu, na innej jakąś interpretację tego okresu. Zresztą pamiętajmy o tym, że każda wystawa archeologiczna jest pewną formą interpretacji, bowiem nie do końca przecież wiemy, jak to wszystko rzeczywiście wyglądało tysiąc lat temu. Podobnie artyści nie wiedzą, a mają jakieś własne wyczucie i próbują jakoś ten świat opisać" - mówi dr Michał Bogacki, dyrektor Muzeum Początków Państwa Polskiego.
Archeolog czy historyk muszą i starają się trzymać jak najściślej faktów. Z rozsypanych kawałków składają mozolnie nie tylko przedmioty, ale też naszą historię - interpretując i nieraz w tych interpretacjach błądząc, lecz starając się jak najbardziej przybliżyć do prawdy. Artyście natomiast wolno interpretować znacznie swobodniej, przemieniać, czy też całkowicie "puszczać wodze fantazji" i budować całkowicie własne wyobrażenia. "Artyści mogli sobie pozwolić na to, na co historycy i muzealnicy - operujący przede wszystkim na konkretnych obiektach, artefaktach - nie mogą sobie pozwolić w swojej pracy nie mogą sobie pozwolić. My pracowaliśmy na pewnych konceptach i mogliśmy snuć pewne wizje czy teorie dotyczące także przeszłości, która niekoniecznie ma potwierdzenie w faktach lub celowo nimi manipulują. Mamy większy margines wolności" - mówi P. Policht.
To, co zaprezentowano na wystawie, to swego rodzaju "historyczny abstrakcjonizm". O ile archeolodzy i historycy starają się odtworzyć jak najwierniej jeden świat - takim, jakim był - to na wystawie pokazano mnogość światów, diametralnie się od siebie różniących. Zamiast opowiadać o tym, co było, artyści skupili się raczej na intrygującej myśli: "co by było, gdyby..."? Na ścianie zawisło hasło "Zdrowaś Mario" - poliptyk, składający się z kilku barwnych monochromów, autorstwa prof. Pawła Susida. Pośrodku sali stanęło zaś swego rodzaju "koło fortuny" Mateusza Kowalczyka. Można na nim wylosować sobie ważne daty z historii Polski - tak dobrze nam znane, jak 966, 1410, 1918... A jednak z opisu, jaki do nich załączono dowiadujemy się zupełnie innych "faktów" - tak, jakby chrystianizacja Polski nigdy nie nastąpiła. Pogańskich odniesień na wystawie jest zresztą więcej - to m.in. słup falliczny "Maypole" Karoliny Mełnickiej, czy też "Mechanizm monumentalny" - video-instalacja Julii Golachowskiej, nawiązującej do wizji "Witezjonu" Zofii Stryjeńskiej. Jedynie w przypadku twórczości Armana Galstyana odniesienie do prawdziwej historii jest bardziej czytelne - w swoich malarskich autoportretach przedstawia się on w roli Bolesława Chrobrego, nadając sobie rysy pierwszego polskiego króla znane z obrazu Jana Matejki i stawia pytanie: "Jakim Królem Polski jesteś?"
Artystom nie zabrakło też poczucia humoru. I tak np. twórca ukrywający się pod pseudonimem Bolesław Chromry ukazuje pomnik "człowieka z Gniezna, którego nikt nie zna". Szymon Kaniewski zaś przenosi nas w czasy PRLu, w 1960 rok, kiedy to koło gnieźnieńskiej katedry wybudowano kosmodrom "Orle Gniezdo" i podjęto historyczną próbę wystrzelenia na orbitę pierwszego polskiego satelity, "Orła".
Wystawa jest pokłosiem ubiegłorocznej wizyty warszawskich artystów, studentów Akademii Sztuk Pięknych, w Gnieźnie. "Był to kilkudniowy plener, który odbył się podczas Koronacji Królewskiej. Mieliśmy do czynienia wówczas ze zbiorami muzeum, z prezentowaną wówczas wystawą czasową oraz mogliśmy się przyjrzeć temu, jak funkcjonuje ta instytucja, jaki ma charakter, ale także temu, w jaki sposób jest tutaj celebrowana ta pamieć historyczna w bardziej 'ludyczny' sposób" - mówi P. Policht. Ekspozycja jest dość chaotyczna, a przygotowany "przewodnik" wcale jej nie porządkuje. Wprost przeciwnie - w pierwszym momencie może przysporzyć o mały ból głowy. Okazuje się bowiem, że prace nie są opisane, ani też przedstawione w kolejności. Trzeba się wczytać w zawarte w "przewodniku" opisy, a potem przyjrzeć się ekspozycji, by rozpoznać, co jest czym i przez kogo zostało stworzone. Jednak "w tym szaleństwie jest metoda" i służy to dobrze "wciągnięciu" widza w wystawę, zaangażowaniu go, wyrwaniu go z roli pasywnego odbiorcy.
"Cieszę się z tego, że wczesne średniowiecze stanowi inspirację do różnych działań. Mam nadzieję, że to nie będzie ostatnie tego typu działanie. Planujemy duża rzecz na przyszły rok. Czy się uda, czas pokaże" - mówi dr M. Bogacki. (maw)
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj